piątek, 3 maja 2013
Od Sendy CD historii Karana
Nie mogłam złapać oddechu. W końcu wykrztusiłam przez łzy:
- Jest źle Karan, bardzo bardzo źle - musiałam przerwać bo podszedł do mnie książę z Alfredem. Chwycił mój kantar i chcąc, nie chcąc musiałam pójść za nim. Jednak postanowiłam, że w nocy wrócę do Karana i wszystko mu powiem. Jak postanowiłam tak zrobiłam. Skradałam się po cichu i doszłam do boksu Karana.
- Sendy - powiedział - co się stało? - zapytał od razu.
- Dowiedziałam się, że Książę wyjeżdża na jakiś czas. Nie wiem jeszcze po co i gdzie, ale wiem, że na bardzo długo. Problem tkwi w tym, - dodałam widząc radość Karana z wyjazdu księcia - że książę zabiera ze sobą Alfreda, a Alfredo chce bym pojechała z nimi. A ja nie chce! - rozpłakałam się. Karan patrzył na mnie nie wiedząc co powiedzieć. W końcu odezwał się:
- Musimy uciekać. Czy wiesz kiedy wyjeżdża książę?
- Za dwa lub trzy dni. - odparłam ze łzami w oczach
- To zbyt szybko. - powiedział i zamilkł, zastanawiając się nad planem ucieczki. Nie wiedziałam co robić.
- A co jeśli zostaniemy rozdzieleni? - Karan nie odpowiedział. Myślał. Sama od dłuższego czasu zastanawiałam się w jaki sposób wykorzystać mój fałszywy związek z Alfredem. Odwróciłam się i wróciłam do boksu. Nie mogłam zasnąć całą noc. Myśl, że mogę stracić tego jedynego nie dawała mi spokoju. Kiedy w końcu udało mi się zmrużyć oczy miałam dziwny sen. Sen który ocalił nam życie. Byłam na terenach naszego stada. Nad jeziorem. Nagle z jeziora wynurzyła się postać potężnego ogiera. Był jasny i ciepły. Gdy wynurzył się całkowicie stąpając lekko po wodzie zbliżał się w moim kierunku. Kiedy stał już naprzeciwko mnie uśmiechnął się lekko i wskazał kopytem na moje serce. To było wszystko, lecz zanim rozpłynął się całkowicie szepnął:
- Wierzę. - ocknęłam się nagle z drzemki. Wciąż było ciemno. Jakieś przeczucie kazało mi wyjść ze stajni. Skierowałam się na wybieg. Rozejrzałam się dookoła i zrozumiałam.
- Dziękuje, Selvatico. - szepnęłam do gwiazd na niebie. Zawróciłam w stronę boksów. Podreptałam cicho po klucze od więzienia moich przyjaciół. Szczęśliwy traf sprawił, że wszystkie konie spały jak zabite, a po stajni nikt się nie kręcił. Wzięłam klucze w pysk i poszłam do boksu Karana. Otworzyłam drzwi najciszej jak umiałam ( co było trudne, trzymając klucze w pysku ) i rzuciłam się Karanowi na szyję. Po chwili wszyscy moi przyjaciele byli wolni. Zwróciliśmy się w stronę wyjścia na wybieg i po kolei wyszliśmy ze stajni. Kątem oka dostrzegłam, że Lizy obejrzała się jeszcze na boks nr 1, ale już po chwili była przy drzwiach.
- Sendy, jakim cudem nikt cię nie widział? - spytał Rubin. Uśmiechnęłam się.
- Tajemnica. Ale nie jesteśmy jeszcze wolni. - odparłam
- No tak, jak uciekniemy z wybiegu? - zmartwił się Amigo
- O to się nie martw. Chodźcie za mną. - powiedziałam i ruszyłam w stronę płotu. Bacznie oglądałam najmniejszy jego fragment, aż w końcu się zatrzymałam i oznajmiłam:
- To tu. - zaczęłam uderzać nogami w płot, a potem przyłączyli się pozostali. Udało się. Ogrodzenie się złamało. Z radością ( ale po cichu ) wyskoczyliśmy przez zrobioną przez nas dziurę. Wszyscy już chcieli uciekać dalej wgłąb lasu, ale ja zatrzymałam się i zaczęłam ''naprawiać'' płot. Kiedy jako tako był gotowy, pogalopowałam w stronę moich przyjaciół. Zatrzymaliśmy się przy małym drzewie.
- Sendy, teraz to musisz nam powiedzieć jak to zrobiłaś. - powiedział stanowczo Karan. Uśmiechnęłam się tajemniczo i obok mnie pojawił się duch mojego ojca. Podszedł bezszelestnie do zszokowanego Karana, położył kopyto na jego grzbiecie, uśmiechnął się i zniknął. Podszedł do mnie Rubin i powiedział:
- Ty to masz naprawdę zwariowaną rodzinkę. - a wszyscy pokiwali potwierdzająco głowami.
- Ale to nie koniec. Selvatico obiecał doprowadzić nas bezpiecznie do tego drzewa. Dalej musimy radzić sobie sami. - oznajmiłam - Lepiej uciekajmy. - i rzuciłam się do ucieczki. Biegliśmy tak przez jakiś czas. Nagle zatrzymałam się i powiedziałam ni stąd ni zowąd:
- Nie musisz być samotny. - moi przyjaciele nie rozumieli o co mi chodzi, ale zaraz po tym jak to powiedziałam zza jednego z drzew wyłonił się Alfredo.
<Karan>
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz