- To ty Karan? - rozejrzałam się wokół - Gdzie my jesteśmy?
- Nie mam pojęcia. Nigdy tu nie byłem. Na pewno daleko od stada. -
wstałam powoli. Kręciło mi się trochę w głowie. Podeszłam do Karana i go
pocałowałam.
- Dzięki - wyszeptałam cicho. Poczułam, że się rumienię. Po chwili dodałam nieco pewniej
- Ale wiesz, poradziłabym sobie. W końcu jestem wojowniczką. I to nie
byle jaką. Z łatwością pokonałam dwa silne ogiery. Ale mimo wszystko...
dziękuje. - i przytuliłam mojego partnera - Teraz już wiem, że ci na
mnie zależy. - za chwilę jednak spoważniałam.
- Posłuchaj, uciekliśmy ale mimo to nie jesteśmy jeszcze bezpieczni.
Zanim ty wparowałeś na wybieg jak wariat - tu uśmiechnęłam się lekko -
Alfredo coś mi powiedział.
- Co takiego? - zaniepokoił się Karan.
- Powiedział dokładnie tak: ''Ale zanim zaczniemy muszę cię ostrzec,
żebyś nie próbowała żadnych sztuczek, ani tym bardziej ucieczki. Mój pan
to książę. Ma władzę o jakiej ci się nie śniło. Gdziekolwiek się
zaszyjesz on z a w s z e cię znajdzie'' . I potem pojawiłeś się ty. -
Karan zastanowił się chwilę.
- Nie wiem co mamy robić. Jeśli jest tak jak mówił Alfredo nie możemy tu
dłużej zostać. - nagle Karan stanął jak kłoda - On wiedział.
- Ale co? - przestraszyłam się.
- On wiedział, że będziemy próbowali uciec. - ogier zaczął chodzić w
kółko - Poprzedniej nocy kiedy ty już spałaś, obudził mnie jakiś hałas.
Okazało się, że to książę. Rozmawiał z Alfredem. Podsłuchałem jak ten książę mówił: ''Ona będzie chciała uciec Alfredo, nie wiadomo ile czasu
była dzikim koniem, ale na pewno będzie się starała uciec. Nie martw się
nie pozwolę żeby ta klacz uciekła bo widzę, że wpadła ci w oko jak
jeszcze żadna inna klacz. A ten ogier będzie doskonały do polowań. Nie
pozwolę, żeby uciekli'' . - Karan skończył, a ja przeraziłam się nie na
żarty. Upadłam na trawę i zaczęłam płakać.
- Nie ja nie chce znowu do niewoli. Nie wytrzymam tego! Dopiero nie
dawno odzyskałam wolność. Nie chce znowu jej stracić. - szlochałam jak
jeszcze nigdy. Karan przytulił się do mnie i powiedział:
- Nie martw się nie pozwolę, żeby coś ci się stało. - nagle wytężył
słuch. Ja także starałam się powstrzymać łzy. Odgłos kopyt! I to nie był
tylko jeden koń. To całe stado koni! Karan wstał i mnie zasłonił. Z
krzaków wyszło co najmniej piętnaście koni i jeźdźców. Wśród nich był
Alfredo, księcia nie było.
- Jest moja przyszła partnerka! -zarżał wesoło. Karan patrzył na niego
złowieszczo. Podeszły do nas inne konie. Karan wierzgał i rzucał się,
ale w końcu przegrał. Było ich zbyt wielu. Do mnie podszedł Alfredo
podniósł mnie brutalnie, a jego jeździec zarzucił mi na szyję pętle,
która była połączona z Alfredem.
- Mówiłem ci, ode mnie nie ma ucieczki. - zarżał złośliwie. Ja się nie
opierałam. Wystarczył jeden koń bym znowu była zniewolona. Karan był
nieustępliwy, lecz gdy zobaczył, że mnie złapali postanowił podzielić
mój los. Nie chciał mnie opuszczać. Alfredo na złość mi i Karanowi
jechał jak najdalej od mojego partnera. Ja wciąż ze spuszczonym łbem
wiedziałam, że tym razem nie uciekniemy tak łatwo. Kiedy wróciliśmy do
królewskiej stajni powitał nas książę. Ja znowu trafiłam do boksu obok
Alfreda, a Karan tuż przede mną.
- Proszę nie wypuszczać tych koni przez kilka dni. Najpierw niech się
oswoją z otoczeniem. - powiedział do stajennego. - Wybacz Alfredo,
źrebaczki będą musiały poczekać. - zwrócił się do wierzchowca. Kiedy
wyszedł, ja upadłam na ziemię i zaczęłam gorzko płakać. Oddzielona od
mojego partnera, oddzielona od moich przyjaciół, oddzielona od
wszystkich tych, których kocham straciłam chęci do życia...
<Karan>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz