Był piękny słoneczny dzień. Wraz z moimi rodzicami spacerowałam po zielonej łączce.
Gdy ja wraz z mamą skubałam kępki zielonej trawy mój ojciec wpatrywał się w dal.
Nie wiem co tam widział ale nie należało mu się przeszkadzać. Po pary minutach skubania położyłam się
na trawie i usnęłam. Obudził mnie straszny hałas. Szybko wstałam i ujrzałam moich walczących rodziców.
Sparaliżował mnie strach, nie mogłam się ruszyć.
-Uciekaj stad !-wrzasnęła moja mama.
Otrząsnęłam się i zaczęłam się cofać. Łzy zaczęły napływać mi do oczu. Zaczęłam galopować przed siebie.
Byłam jednocześnie smutna i zła. Biegłam tak przez parę minut aż w końcu nie miałam siły i przeszłam
do kłusu a potem jeszcze zwolniłam. Ujrzałam piękne jezioro. Podeszłam bliżej by się napić gdy nagle
ujrzałam konia. Był biały w chercze wyglądał na mile nastawionego. Podeszłam bliżej i się przywitałam.
-Cześć. Mam na imie Rose a ty?
-Mam na imie Hidalgo . Miło mi. Szukasz stada?
-Tak.
-To chodź oprowadzę cię.
<Hidalgo, dokończysz?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz