Dzień
był piękny, mimo trwającej wojny pomiędzy stadami. Choć stosunki były
napięte dziś dzień był jak każdy inny. Spędziłam go pasąc się na łące i
gawędząc z innymi końmi. Zbliżała się noc. Wszyscy zaczęli szykować się
do snu. Ja również właśnie miałam wracać do siebie, gdy nagle mignęło
mi przed oczami jakieś blade światełko. Rozejrzałam się dookoła, ale
niczego nie dostrzegłam więc pomyślałam, że musiało mi się przywidzieć.
Tej nocy zasnęłam bardzo szybko, ale miałam dziwny sen. Właściwie to
nie jestem pewna czy to był taki zwykły sen. Dookoła mnie nie było
nikogo i niczego. Tylko ciemność i pustka. Nagle z tej pustki wyłoniło
się małe, blade światełko i zbliżało się do mnie. Gdy było tuż przy
mnie z tego małego i niepozornego światełka wyłoniła się postać klaczy.
Uśmiechnęła się smutno i zniknęła. Nagle otworzyłam oczy. Wciąż było
ciemno więc starając się nikogo nie obudzić zaczęłam iść w kierunku
jeziora. Nie wiem czemu, ale czułam jak ktoś mnie woła. Gdy dotarłam na
miejsce zobaczyłam na brzegu śnieżnobiałą klacz. Nie miała odbicia w
wodzie. Zerknęła na mnie i pokazała bym się nie bała i podeszła bliżej.
Zrobiłam jak mi kazała. Gdy byłam kilka kroków od niej przemówiła do
mnie spokojnym, budzącym otuchę w sercu głosem:
- To ja córeczko. Poznajesz mnie? |
||||||||||
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz